Średniowiecze odzyskane

Aleksander Brückner był jednym z największych i najbardziej oryginalnych polskich slawistów oraz historyków polskiej literatury, języka i kultury. Uważano go za „ostatniego polihistora”, a jego bibliografia, licząca ponad 1500 publikacji w kilku językach, stanowi jeden z najobszerniejszych dorobków humanistyki. 

Po ukończeniu gimnazjum w 1872 roku, Aleksander Brückner rozpoczął studia filologiczne na Uniwersytecie Lwowskim. Cztery lata później złożył w Wiedniu doktorat u słynnego słoweńskiego lingwisty Franca Miklošiča (Franza von Miklosich), a po dalszych studiach – w Berlinie i Lipsku – habilitował się w 1878 roku. Rozpoczął wówczas pracę na Uniwersytecie Lwowskim, jednak już wkrótce pojawiły się propozycje, by objął katedrę języków i literatur słowiańskich w Berlinie. Na tamtejszą katedrę Brückner został powołany w 1880 roku i przez następnych ponad 40 lat, aż do emerytury, pracował na Uniwersytecie Berlińskim. Budził wielki podziw swoją erudycją, energią, wiedzą, polemicznym zapałem i produktywnością. Naukowe propozycje Brücknera były błyskotliwe i śmiałe, budzące czasem kontrowersje, a nierzadko po latach krytykowane i korygowane przez samego uczonego. W Berlinie pozostał aż do śmierci 24 maja 1939 roku. 

Ogromny dorobek Aleksandra Brücknera obejmuje nie tylko pierwsze wydania krytyczne jego największych odkryć – w tym najstarszych polskich tekstów, ale też Dzieje kultury polskiej, wciąż w dużej mierze aktualne opracowanie Mitologii słowiańskiej, nietypowy i dygresyjny Słownik etymologiczny języka polskiego, monumentalną Encyklopedię staropolską, dziesiątki edycji krytycznych, opracowań naukowych i popularyzatorskich oraz ponad tysiąc artykułów naukowych i esejów. 

Jedyny urlop profesora Brücknera

W 1889 roku trzydziestotrzyletni profesor Aleksander Brückner, kierownik katedry języków słowiańskich na Uniwersytecie Fryderyka Wilhelma w Berlinie, złożył swoje pierwsze podanie o urlop.

Był to jedyny urlop, jaki wziął przez prawie pół wieku swojej akademickiej kariery. Urlop, który tę karierę wyznaczył, a przy tym rewolucyjnie zmienił historię polskiego języka i literatury.

Profesor nie zamierzał bowiem wypoczywać, zamierzał pracować. Był doskonale przygotowany: miał plan podróży, subwencję od Pruskiej Akademii Nauk, kontakty, listy polecające, a przede wszystkim wiedzę i niespotykaną badawczą intuicję. 

O planach Brücknera tajemniczo wspominały ówczesne gazety, donosząc, że profesor zamierza napisać historię polskiej literatury. Niektóre twierdziły, że praca już jest w druku, inne – że uczony dopiero udaje się do Petersburga, by zdobyć nowe źródła. 

We wtorek, 11 sierpnia Brückner wysłał list do jednego ze swoich protektorów, sędziwego Romualda Hubego, niegdyś aktywnego polityka Królestwa Polskiego i petersburskiego profesora: „wyjadę jutro lub pojutrze, w Gdańsku i Królewcu zabawię kilka lub kilkanaście dni – będzie to zależało od obfitości materiału – tak, że dopiero z końcem sierpnia w Petersburgu stanę”. Stolica rosyjskiego imperium była zatem celem podróży, a drogi żelazne wyznaczały poboczne miejsca poszukiwań nieznanych zabytków polszczyzny. Brückner przejechał całą trasę Pruskiej Kolei Wschodniej, by następnie przesiąść się do szerokotorowej Kolei Warszawsko-Petersburskiej i jechać dalej na północ, aż do ostatniej stacji.

We czwartek, 28 listopada, Brückner napisał do Hubego:

Bawię od połowy sierpnia stylu starego w Petersburgu, pracując od pierwszych dni września w oddziale rękopiśmiennym; przedtem drukami się zajmowałem. Druki nie nader obfite, może już od miłośników sui generis nadto przetrzebione; za to rękopisy, choć i tu już braki i luki, nader bogaty i cenny zawierają materiał. Badania rozszerzam nad literaturą polską i polsko-łacińską od XV do XVIII wieku: do każdej epoki, niemal do każdego znaczniejszego pisarza, można znaleźć czasem ważne przyczynki, niektórych po raz pierwszy tutaj poznaję. Od 10 rano do 8 wieczór pracuję w bibliotece, po 3, kiedy oddział rękopisów zamykają, na obiad wychodząc i wracając. Nawet w niedzielę i święta od 12–3 bibliotece hołduję. Staram się więc czas jak najlepiej zużyć.

Brzmi to entuzjastycznie, choć warunki w imperialnej bibliotece nie należały do najbardziej komfortowych. W czytelni rękopisów nie było ani oświetlenia, ani dobrze opracowanego katalogu, a badaczom pozwalano przejrzeć najwyżej 4 woluminy dziennie. Brückner jednak zdołał przemóc surowe zasady i dostawał tyle rękopisów, ile potrzebował, a gdy w dziale rękopisów robiło się zbyt ciemno – bo petersburski dzień trwał jesienią i zimą najwyżej 6 godzin – przechodził do czytelni druków, gdzie buszował w stosach starych ksiąg.

Przez 8 miesięcy rytm jego życia wyznaczały godziny otwarcia Cesarskiej Biblioteki Publicznej.

Przez 8 miesięcy Brückner dokonał więcej odkryć, niż cała ówczesna slawistyka przez pół wieku.

Grabież

Dlaczego celem podróży Aleksandra Brücknera był właśnie Petersburg i cesarska biblioteka? Dlaczego profesor zakładał, że tam znajdzie najważniejsze i najcenniejsze zabytki polskiej literatury i języka?

Brückner doskonale zdawał sobie sprawę z funkcjonowania rosyjskiej polityki historyczno-kulturalnej, przesiąkniętej kolonializmem oraz dążeniem do kulturowej supremacji nad podporządkowanymi państwami i narodami. Tak, jak ma to miejsce i dzisiaj, podstawą tej polityki była grabież i zniszczenie.

Brückner często wspominał, że pracował ze „zbiorami Załuskich”. Biblioteka Załuskich w Warszawie, pierwsza polska biblioteka narodowa, była pod koniec XVIII wieku jednym z największych księgozbiorów na świecie. Kolekcja, obejmująca prawie pół miliona jednostek, wraz z upadkiem powstania Kościuszki i trzecim rozbiorem Rzeczypospolitej, została w latach 1794–1795 zrabowana przez Rosjan. 

Systematycznie wywożone zbiory, z których niemal połowę rozkradziono po drodze, stały się główną częścią Cesarskiej Biblioteki Publicznej założonej przez Katarzynę II. Grabieżcy i kolonizatorzy przejęli tym samym kontrolę nad najważniejszymi zabytkami historii i kultury Polski. 

Kolejna wielka kolekcja została skradziona przez Rosjan po stłumieniu powstania listopadowego w 1831 roku. Były to zbiory Towarzystwa Warszawskiego Przyjaciół Nauk, a przede wszystkim Biblioteki Publicznej przy Uniwersytecie Warszawskim. Uczelnię w ramach odwetu zlikwidowano na rozkaz Mikołaja I, a jej zbiory zostały również przejęte przez bibliotekę petersburską. Warto dodać, że w bibliotece uniwersyteckiej znajdowały się wciąż nieprzebadane księgozbiory skasowanych w 1819 roku polskich klasztorów – w oprawie jednej z takich ksiąg Brückner odnalazł najstarszy polski tekst ciągły: Kazania świętokrzyskie.

Po wojnie polsko-bolszewickiej, na mocy traktatu ryskiego z 1921 roku, Rosjanie zobowiązali się do zwrotu części zagrabionych zbiorów – w tym również najcenniejszych zabytków odkrytych przez Brücknera. Zwracane przez kilkanaście lat, stały się najważniejszą kolekcją Biblioteki Narodowej. Niektóre z nich znajdują się w niej do dziś. 

Większość odzyskanych z Petersburga zbiorów przepadła w roku 1944, celowo podpalona przez wojska niemieckie w czasie powstania warszawskiego.

Niesamowity wuj z prowincji

Nikt jeszcze nie podjął się napisania biografii Aleksandra Brücknera – to postać, która onieśmieli każdego biografa. Sam zadbał, by jego życie prywatne pozostało prywatnym, a jego aktywność naukowa była doskonale zorganizowana i ściśle wyznaczona godzinami akademickimi oraz zawodowymi spotkaniami w kawiarniach. Aby zrozumieć choć trochę wielkiego uczonego, należy przebić się przez jego prace – a tych jest ponad 1500 (i nadal nie wiadomo, jak wiele tekstów ogłosił bezimiennie lub pod pseudonimem), przeczytać wspomnienia jego uczniów, współpracowników, a na koniec – wysłuchać jego zagorzałych polemistów.

Max Vasmer, następca Brücknera na berlińskiej katedrze, wspominał: „Przed rokiem 1915 znałem Brücknera tylko z jego produkcji literackiej. Miałem wrażenie, że każdy samodzielnie myślący człowiek musi się z nim pokłócić. Po raz pierwszy zetknąłem się z nim w lecie roku 1919 […]. Otóż w osobistych stosunkach Brückner okazał się nadzwyczaj przyjemny, łagodny i taktowny. Gdy później przeniosłem się do Berlina, obchodził się ze mną jak ojciec z synem”. Brückner rzeczywiście w swoich tekstach był wyjątkowo apodyktyczny, uparty, nastawiony polemicznie i momentami wręcz złośliwy. Jednocześnie przedstawiał rzadki typ uczonego, który tak samo krytycznie podchodził do swoich własnych ustaleń. Wiele z jego naukowych propozycji powstało spontanicznie, jako wypadkowa wielkiej erudycji i nadzwyczajnej intuicji badawczej. Prowadziło go to zarówno do wielkich odkryć, jak i całkowitych nieporozumień – do których przyznawał się i prostował w kolejnych artykułach.

Spostrzeżenie Vasmera podzielali też inni znajomi Brücknera: profesor, choć w pismach przepadał za dyskusjami i polemikami, osobiście odznaczał się łagodnością, wyrozumiałością, a nawet swego rodzaju nieśmiałością. Miał wielkie poczucie humoru, choć nie zawsze je ujawniał. Szczególnie gustował w staropolskich facecjach pełnych soczystego, nieprzyzwoitego dowcipu – sam zresztą odkrył wiele z nich i wprowadził do polonistyki pojęcie „literatury sowizdrzalskiej”.

Jego styl pisania był wyjątkowy: gęsty, posługujący się często językiem kolokwialnym, ale przy tym wymagający wobec czytelnika, dygresyjny i bardzo subiektywny. Jego osobisty styl też odznaczał się oryginalnością. Historyk literatury Stefan Kołaczkowski, niegdyś student Brücknera, wspominał: „Brak wszelkiego udziału w życiu towarzyskim – właściwie było to odcięcie od świata – sprawił, że cały sposób bycia, jego wygląd, staroświecki sposób ubierania się, był znamienny – zachował w sobie cechy środowiska z epoki jego młodości. Pamiętam moje zdumienie, gdym zobaczył po raz pierwszy Brücknera na wykładzie w 1912 roku – jako student: wuj z prowincji. Było w tym lekkie poczucie komizmu, wynikające z nieoczekiwanego współistnienia niebywałych niewspółmierności: europejska sława i wuj z prowincji; wuj z prowincji… i przemawia w Berlinie z katedry – całkiem jak uczony!”.

Brückner w pewnym sensie był wręcz modelowym polskim „wujem z prowincji”. Tak w młodości, jak i pod koniec życia nosił staroświecki dwurzędowy surdut i starannie zawiązaną muchę. Urodzony w 1856 roku w Tarnopolu (dziś w Ukrainie, wówczas w Cesarstwie Austrii), choć emocjonalnie związany z niedalekimi Brzeżanami, mówił po polsku z silnym kresowym, „brzeżańskim”, akcentem. Przy tym język był dla niego i tworzywem, i przedmiotem badań. Analizując dzieje polszczyzny pisał: „język – grymaśnik, nigdy nie odgadniesz z góry, czego mu się zechce, dokąd podąży” i uważał, że motorem lingwistycznych przemian jest „lenistwo mówiących”. Zdając sobie sprawę z powolnego zaniku polskich gwar oraz językowej asymilacji mniejszości etnicznych i narodowych, postulował, by zacząć nagrywać materiały terenowe i stworzyć wielkie fonograficzne archiwum używanych w Polsce języków i dialektów. Z pozoru staroświecki, profesor doskonale zdawał sobie sprawę z wartości nowych technologii.

Co może zaskakiwać, Brückner nie gromadził w domu księgozbioru i pozbywał się podarowanych mu książek (mówił, że je „wyrzuca”!). „Uznawał tylko biblioteki publiczne” – wspomina Kołaczkowski. Brückner był zaprzeczeniem niemieckiego naukowego konserwatyzmu, zarzucano mu wręcz metodologiczny i naukowy anarchizm, mówiono o jego polskiej czy nawet „sarmackiej” żywiołowości. Był zawsze pełen energii, a publikował jeszcze w ostatnich miesiącach życia. Jego praca była podkopywaniem literackiego kanonu: uwielbiał wygrzebywać rzeczy nieoczywiste, zapomniane dzieła i autorów, drobiazgi, glosy, marginalia, a dzięki jego intuicji i geniuszowi, bezwartościowe z pozoru ścinki pergaminu okazywały się bezcennymi zabytkami języka.

EMMA

Była od niego o rok starsza, na imię miała tak, jak jego matka. Ślub wzięli w 1897 roku. Mówiono, że odznaczała się wtedy niezwykłą urodą, że była wdową i jego dawną służącą. Większość znajomych profesora powtarzała jednak tylko jedno słowo: mezalians.

Emma Henrietta z domu Hakelberg była przez otoczenie Brücknera traktowana jako jedno z dziwactw wielkiego indywidualisty. Podchodzili do niej z lekką ironią lub ją ignorowali. Vasmer napisał o niej: „zupełnie niewykształcona Niemka”. Józef Frejlich, historyk, który pracował w ambasadzie polskiej w Berlinie i towarzyszył Brücknerowi w jego ostatnich latach, był dla Emmy bezlitosny: „Ożenił się Brückner późno […]. Ożenił się z Niemką, kierując się uczciwością i poczuciem męskiego honoru. Brücknerowa pod względem intelektualnym zupełnie nie odpowiadała poziomowi swego męża. […] Taką olbrzymią różnicę rozumiała Brücknerowa sama. Mogła siedzieć godzinami w pokoju, przysłuchując się […] rozmowom prowadzonym w języku polskim, których zresztą Brücknerowa nie rozumiała, nie wtrącając się zupełnie do rozmowy. […] Dla Brücknera była ona dobrą Hausfrau, ale na tym kończyła się rola i wpływ jej na życie berlińskiego samotnika”.

Brücknerowie prowadzili dom zamknięty, profesor nie udzielał się towarzysko i dbał o ich prywatność. Nie zwracali uwagi na plotki, a ich związek trwał spokojnie ponad 40 lat, aż do śmierci Aleksandra w 1939 roku. Emma zmarła roku później, toczyła się już wojna i mało kto zauważył śmierć żony polskiego profesora z Berlina.

Dopiero po kilkudziesięciu latach historyk literatury Tadeusz Ulewicz pochylił się nieco wnikliwiej nad związkiem Brücknerów. Wytykając Frejlichowi niestosowną złośliwość, podkreślił, że bez wysiłku i zaangażowania Emmy, nie byłoby ogromnego naukowego dorobku Aleksandra. Emma nie była „Hausfrau”, a partnerką, z którą Brückner liczył się, podejmując najważniejsze życiowe decyzje. Gdy Polska odzyskała niepodległość, berliński profesor dostawał częste zaproszenia i oferty, by wrócić do kraju i objąć jakieś wysokie akademickie stanowisko. Ulewicz podkreśla, że choć polskie warunki były dużo korzystniejsze od niemieckich, Brückner konsekwentnie odmawiał, podając różne wymówki. W rzeczywistości Berlina nie opuścił zaś z prostej przyczyny: z miłości i troski o Emmę. 

Makulatura cenniejsza niż złoto

Kazania świętokrzyskie

Przeglądając dnia 25 marca roku bieżącego [1890] w Bibliotece publicznéj w Petersburgu łaciński teologiczny rękopis papierowy z początku XV w., formatu ćwiartkowego, pochodzący ze starożytnéj a bogatéj biblioteki świętokrzyskiéj, dostrzegłem na wąskich paskach pergaminowych (jakie wówczas przy zeszywaniu rękopisów papierowych w środku pojedyńczych zeszytów podkładano, by przetarciu od sznurka zapobiedz), wyrazy polskie w starożytnej pisowni; na moję prośbę wyjęto te paski z oprawy, było ich ośmnaście.

„Ateneum”, 1890, t. 2 (58)

Tak Aleksander Brückner zrelacjonował największe, choć na pierwszy rzut oka niepozorne, ze swoich odkryć wśród zagrabionych do Petersburga polskich zbiorów. Na osiemnastu pergaminowych paskach, średniowiecznej makulaturze użytej w XV wieku do wzmocnienia oprawianej księgi, widniał spisany wiek wcześniej tekst – jak się szybko okazało, najstarszy znany tekst ciągły w języku polskim. Trzynaście wyciągniętych z oprawy pasków układało się w podwójną, obustronnie zapisaną kartę, a pozostałe tworzyły fragment kolejnej. Zanotowano na nich tekst kościelnych kazań, z których jedynie przeznaczone na dzień św. Katarzyny zachowało się w całości. 

Doniosłość odkrycia przeczuwał sam profesor, a już miesiąc później prasa donosiła o odnalezieniu „najdawniejszego zabytku polskiej mowy”. Brückner datował znalezisko na XIV wiek, choć sam tekst mógł powstać sto lat wcześniej. Stanisław Ptaszycki, polski archiwista z Petersburga, nazwał odkrycie „zabytkiem Brücknera”, jednak sam uczony w liście do Romualda Hubego z sierpnia 1890 roku pisał już: „Kazania świętokrzyskie, jak je zowię”. Badacze nadal spierają się na temat pochodzenia zabytku – wymieniając Leżajsk i Miechów jako konkurencyjne dla benedyktyńskiego klasztoru na Łysej Górze. 

Osiemnaście pergaminowych pasków starannie wydobyto z oprawy średniowiecznej księgi i umieszczono między taflami szkła. W 1925 roku powróciły do Polski. Ewakuowane wraz z najcenniejszymi zbiorami Biblioteki Narodowej do Kanady, przetrwały wojnę, choć rękopis, w którego oprawie znajdowały się przez kilkaset lat, spłonął w Warszawie w czasie powstania.


Comfort food

Pierwszy wiersz polski? – zapyta zdziwiony czytelnik – czyż godzi się używać tak szumnego tytułu, kiedy lada chwila może uda się wykryć rękopis, któryby dawniejsze wiersze zawierał?

Nie przeczę temu – ale bardzo wątpię, czy znajdzie się kiedykolwiek wiersz starszy, niż ten, który poniżej ogłaszam. Są jużci starsze, Bogurodzica na przykład, są pieśni ludowe, początkiem swym daleko poza Bogurodzicę sięgające…

„Ateneum”, 1891, t. 1 (61)

W ten sposób poprzedził Brückner pierwsze wydanie wiersza, który należałoby raczej nazwać „najstarszym znanym polskim wierszem świeckim”. Dziś funkcjonuje on pod różnymi tytułami: Wiersz o zachowaniu się przy stole, Wiersz Słoty, Wiersz o chlebowym stole czy pod incipitem Gospodnie, da mi to wiedzieć… Jest to poemat dworski, dydaktyczny, a jednocześnie nieco satyryczny. Częściowo nawiązujący zarówno do średniowiecznego dworskiego kultu kobiety, jak i do kultu maryjnego. Przede wszystkim zaś jest to wiersz o jedzeniu i kulinarnej etykiecie. 

W centrum poematu stoi tytułowy „chlebowy stół” – stół biesiadny, przy którym ucztują dworzanie. Obficie zastawiony rozpędza wszystkie smutki: „Z jutra wiesioł nikt nie będzie, / Aliż gdy za stołem siędzie, / Toż wszego myślenia zbędzie”. Czy też językiem współczesnym: rano nikt nie jest wesoły, ale gdy siądzie za stołem, od razu pozbędzie się wszystkich zmartwień – co pokazuje, że idea comfort food wcale nie narodziła się ubiegłym stuleciu, ale była już dobrze znana ludziom średniowiecza.

Za stołem należy się jednak odpowiednio zachowywać i przestrzegać dworskiej etykiety. Wiersz przedstawia listę złych manier, a podmiot liryczny nie szczędzi złorzeczeń nieokrzesanym biesiadnikom. „A mnogi jidzie za stoł, / siędzie za nim jako woł, / Jakoby w ziemię wetknął koł”. Inny z kolei „grabi się w misę przod, / Iż mu miedźwno [słodko] jako miod – / Bogdaj mu zaległ usta wrzod!”. Ktoś je z brudnymi łapami, inny chomikuje jedzenie do miski podskubując kęsy, jak ten, „co motyką robi”. Najgorszy typ biesiadnika „sięga w misę prze drugiego, / Szukając kęsa lubego”. Na szczęście dworska służba jest wyczulona na łapczywych ożralców i „lepsze misy” stawia przed „czsnymi”, którzy nie rzucają się na jedzenie. Stół odzwierciedla dworską hierarchię, czy raczej feudalne sympatie – o których, co istotne, nie decyduje majątek ucztujących. Przed rozbudowaną pochwałą kobiet („Ja was chwalę, panny, panie, / Iż przed wami niczs lepszego nie”), które „Ot  Matki Boże tę moc mają, / Iż przeciw jim książęta wstają / I wielką jim chwałę dają”, wiersz znajduje wreszcie chwilę na wskazanie dobrych manier przy stole: „Panny, na to się trzymajcie, / Małe kęsy przed się krajcie. / Ukrawaj często, a mało, / A jedz, byleć się jedno chciało”.

Poemat nie jest anonimowy – w ostatnich wersach podpisał się pokornie „Słota, grzeszny sługa”. Brückner na początku artykułu napisał o nim: „może żak jaki”, ale parę stron dalej, w zakończeniu, już zaczął rewidować swoje podejście: „Kto Słota lub Złota – pisownia rękopisu niczego nie rozstrzyga – był, teraz powiedzieć nie umiem; wątpię nawet, czym go słusznie żakiem nazwał”. Według późniejszych badań autorem mógł być Przecław Słota z Gosławic, podstarości poznański.

Wiersz zapisano na ostatnich stronach rękopisu. Nieco wcześniej, na zakończenie łacińskich traktatów teologicznych, zapisano (znany też z innych źródeł) średniowieczny antyklerykalny wierszyk – poniekąd również związany z biesiadowaniem:

Kapłanie, chcesz polepszyć dusze swej,
Nie mow często: „piwa nalej!”;
Boć piwo jest dziwny olej.
Więc z nich kłamają [śmieją się] chłopi,
Arzekąc [mówiąc]: „szaleni są popi”.

Kończąc swój artykuł o „pierwszym wierszu polskim”, Brückner napisał:

Rękopis, z którego ten wiersz wypisałem, znajdował się u Benedyktynów Sieciechowskich, którym go jeszcze w XV-ym wieku jakiś ojciec Mikołaj oddał; dziś w Ces. publicznéj Bibliotece w Petersburgu, dokąd go z Warszawy przewieziono; sygnatura jego: rękopisy łacińskie, dział I (teologia), w ćwiartce, numer 25. Jest to zbiór teologicznych traktatów, pisany w latach 1413,1414 i 1415 w Krakowie, ręką Lutosława z Radlina lub Chrościechowa…

Odnaleziony przez Brücknera rękopis Lat. I Qu. 25, pisany ręką Lutosława, oddany przez ojca Mikołaja benedyktynom z klasztoru w Sieciechowie, trafił w XVIII wieku do Biblioteki Załuskich w Warszawie. Stamtąd został w 1794 roku skradziony przez Rosjan i przewieziony do Petersburga. Odzyskano go w dwudziestoleciu międzywojennym i umieszczono w Bibliotece Narodowej.

W roku 1944 rękopis z wierszem Słoty o chlebowym stole, satyrą na księży-piwoszów i traktatami teologicznymi został wraz z dziesiątkami tysięcy innych ksiąg spalony przez niemieckie Brandkommando.


Matka Boża idzie po morzu / Zarze, zarzyce trzy siestrzyce

Na końcu (fol. 218v) niewielkiego rękopisu skradzionego przez Rosjan z Biblioteki Załuskich, zawierającego kazania i legendę o świętej Dorocie, Brückner odnalazł średniowieczne formuły zaklęć. Po łacińskiej, częściowo zatartej, zaczynającej się od słów In stellas una non una…, następują polskie:

Zarze, zarzyce trzy siestrzyce

Poszła Matka Boża po morzu zbirając złote pianki. Potkał ją święty Jan:
– A gdzie jidziesz matuchno?
– Idę synaczka swego leczyć.

[P]Ruskiego masła, jako przez tego ludzie być nie mogą, tako aby ty nie był przez mnie.

Najbardziej enigmatyczne jest trzecie z zaklęć: nie wiadomo, czym jest „pruskie” bądź „ruskie masło” (czyżby jakaś roślina?), choć można się domyślać (co sugeruje Brückner), że sens całej formułki wiąże się z czarami miłosnymi.

Pierwsza formuła, choć budzi skojarzenia z romantyczną inwokacją do jakichś słowiańskich bogiń, może wiązać się równie dobrze z zaklęciami łacińskimi. Warto podkreślić, że wołanie do zorzy w czasie zażegnywania jakiejś dolegliwości długo jeszcze funkcjonowało w tradycji ludowej. Przed 1887 rokiem Ignacja Piątkowska zanotowała zwyczaj z okolic Sieradza:

Jeżeli dziecko małe po nocach płacze, wówczas, pragnąc zapobiec temu na przyszłość, biorą je, gdy słońce zachodzi, przez trzy dni kolejno i wymawiają następujące zaklęcie, wystawiając wprost na gasnące promienie:

Zorze, zorze, zorzenice,
Odbierzcie od naszego dziecka płacznice.

Drugie zaklęcie, najbardziej rozbudowane, jest apokryficzną, dialogową narracją. Formuły takie były stosowane w całej Europie i stanowią jeden z elementów chrześcijańskich czarów ludowych. Przybierają one formę krótkich opowiastek o świętych, Jezusie, Marii – wędrujących po świecie i przynoszących ulgę cierpiącym bądź przeganiających upersonifikowane choroby. W XIX wieku bardzo podobną formułę, stosowaną do zażegnania wścieklizny, zapisał w okolicach Kielc ksiądz-folklorysta Władysław Siarkowski:

Sła matuchna górną drogą,
Spotkał ci ją som Pon Jezus:
– Gdzie to idzies matuchno moja?
Idę ci jo zażegnywać od tej wściekłej bestyi.
– Idźże, idź matuchno moja,
Zazegnajże Boską mocą i Twoją matuchno dopomocą.

Pozostaje pytanie: dlaczego zaklęcia zapisano w rękopisie z kazaniami i hagiografią? Być może jakiś kaznodzieja krytykował wiernych za ich stosowanie i zanotował taki „materiał terenowy”. A może wręcz przeciwnie – zanotowano je w celach praktycznych, by zażegnywaniem leczyć choroby.

Ten niepozorny skarb, łączący religię i czary, kulturę uczoną i folklor, język łaciński i polski, powrócił do Polski, przetrwał wojnę i dziś znajduje się w Bibliotece Narodowej oznaczony sygnaturą Rps 3030 I.


Dobre skonanie

Rękopis o sygnaturze 3021 jest wręcz naszpikowany średniowieczną polszczyzną. Zawiera spisane w XV wieku łacińskie kazania opatrzone licznymi polskimi glosami, a co więcej – przeplatane polskimi pieśniami. 

Na początku (fol. 29r) trafiamy na prawdopodobnie najwcześniejszą znaną polską kolędę, której słowa brzmią tak:

Zdrów bądź, Królu Anjelski,
K nam na wiec w ciele przyszły,
Tyś za jiste Bog skryty,
W święte, czyste ciało wlity.

Zdrów bądź, Stworzycielu wszego stworzenia.
Narodził sie w cirpienie
Prze swego luda zaszczy[ce]nie.

Zdrów bądź, Panie, od Panny
Rajskie jeś narodził sie.
Zdrów bądź, Jezu Kryste, krolu,
Racz przyjąci nasze chwały,
Racz nam dobre lato daci,
Mir i pokoj zjednaci.
Racz nam daci dobre skonanie
Prze Twej Matki zasłużenie,
Abychom Cie zawżdy chwalili
A z Tobą wiecznie krolewali. Amen

Później (fol. 59v-60r) kaznodzieja cytuje, znaną też z innych źródeł i w innych wariantach, pieśń-poradę dla młodzieńca szukającego partnerki:

Nie wybiraj, junochu, oczyma,
Ale słuchaj cichyma uszyma.

Przeradzi [zwiedzie] cie, junochu, kowanie [kute ozdoby, biżuteria],
A i ono liczka wychowanie [zadbana twarz, makijaż]
Każdać panna po licu rumiena,
Ale patrzaj, być była domowa.

Po tej praktycznej instrukcji przychodzi pora na charakterystykę porządnej spowiedzi (fol. 105r), która ma być „prosta, pokorna, […] czysta i wierna, częsta i odkryta, roztropna i dobrowolna, sromieźliwa [wstydliwa], cała, tajemnia, a na się żałująca, płaczliwa, rychła, mocna a barzo posłuszna”.

Następnie, w kazaniu rezurekcyjnym (fol. 143v), kaznodzieja przywołał krótki fragment najpopularniejszej polskiej pieśni wielkanocnej „Krystus z martwych wstał jest / ludu przykład dał…” – była ona na tyle dobrze znana, że nie musiał zapisywać całości. Co ciekawe, jest to polska wersja najstarszej niemieckiej pieśni wielkanocnej Christ ist erstanden, śpiewana na tę samą melodię.

Ostatnią z pieśni w tym rękopisie (fol. 205r) jest polska adaptacja sekwencji Veni Sancte Spiritus:

Przydzi k nam Święty Dusze,
Napełni serca swych wiernych
I oświeć ich dusze.

Zażży w nich ogień swej świętej miłości,
Jen się przez rozliczności
Wszystkich języków lud zebrał wiary w jedności.

Bądź s nami, Panie Boże,
Prosimy ucieszyciela twego,
Jen od ciebie pochodzi, od Oćca wiecznego.

Nawiedź nas darem Ducha Świętego,
A ucieszy wszelkiego smętnego.
Daj nam w tem Dusze rozumieć,
Cso jest sprawiedliwego, miłość swoję.

Racz grzechy odpuścić,
A potem racz nas domieścić
Krolestwa niebieskiego. Amen. 


Dum bibo piwo

Rękopis o sygnaturze 8076 ze zbiorów Biblioteki Narodowej nie został wywieziony do Petersburga. Brückner pracował nad nim we Lwowie. Zawarty w nim materiał był jednak dla wielkiego uczonego niezwykle atrakcyjny – zawierał bowiem to, co Brückner uwielbiał: niewybredny średniowieczny humor.

Kodeks rozpoczyna się popularnym łacińskim traktatem Andreasa Capellanusa o dworskiej miłości De amore et de amoris remedio (fol. 2r). Nie wiedzieć czemu, kopista zdecydował się opatrzeć to dzieło staropolskimi akcentami, wtrącając nieprzyzwoite glosy typu: „kop” (kiep), „masdze” (mądzie), „piscza” (picza), czy też dodając swojsko brzmiące imiona: Zoficzka cudna, Panna cudna, Pachoł, Biskupek Goworek, Murzinka, Czapniczka, Pjąchirzyk, Kachniczka miła moja, Anuchna, Warszewska, Mazurka, Małpisko…

Rękopis zawiera kilka innych uczonych dzieł. Po rozprawie Publiusza Flawiusza Wegecjusza Renatusa Epithoma institutorum rei militaris ad Theodosium imperatorem – późnoantycznym traktacie na temat rzymskiej wojskowości, skryba napisał eksplicit – żartobliwe zakończenie. Brückner odnalazł i opublikował wiele takich tekścików, w których kopiści uskarżają się na zarobki, złe warunki pracy, domagają jedzenia, picia lub cieszą się z wykonanego zadania, dziękują świętym i swoim mecenasom. Kończąc przepisywanie Wegecjusza, skryba ułożył polsko-łaciński wierszyk (fol. 120r):

Explicit hoc totum [tu się to wszystko kończy]
Infunde, da michi potum [polej, daj mi napoju]
Dum bibo piwo [póki piję piwo]
Stat michi kolano krzywo [Stoi mi kolano krzywo]


Wystawa „Aleksander Brückner. Średniowiecze odzyskane” została przygotowana przez Bibiotekę Narodową.

Autor i kurator wystawy: dr Łukasz Kozak
Projekt graficzny: Hanna Dudkowiak

Projekt finansowany ze środków KPRM w ramach działania: Sprowadzenie do Polski szczątków prof. Aleksandra Brücknera,
pochówek na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie oraz organizacja wydarzeń towarzyszących
, realizowanego przez Fundację Polsko-Niemieckie Pojednanie.

Projekt zrealizowany we współpracy: